Facebook
 


Logo ibuk libra Biuletyn Informacji Publicznej
Polska Cyfrowa Równych Szans
100-lecie I Wojny Światowej
Festiwal im Zygmunta Haupta

W tym roku odwiedziliście
razy nasze strony



Joanna Kalisz: Domyślam się, że praca nad tego typu publikacją jest wielką przygodą, to osobliwa wędrówka nie tylko po województwie małopolskim, ale i Polsce, Europie i świecie....

Ewa Zamorska-Przyłuska: Tak, można tak powiedzieć, gdyż wiele fragmentów, które były dla mnie inspiracją, ma powiązania z innymi miejscami – zresztą widać to dobrze, przeglądając indeks nazw geograficznych. Starałam się pokazać Kraków i Małopolskę nie tylko jako centrum mojego świata, ale także – zwłaszcza w pierwszych rozdziałach – jako maleńki punkt na mapie wielkiego świata. Tak jest na przykład w cytatach z Sándora Maraiego, Gabriela Garcíi Márqueza czy innych pisarzy światowego formatu. W ich słowach Kraków pojawia się tylko jako wzmianka, maleńki odprysk wielkich fabuł, który jednak dla mnie promieniuje światłem – przez to, że zmieniam perspektywę, przeskalowuję te punkty na mojej mapie.

JK:Z niezwykłym wyczuciem pozwoliła Pani na przenikanie się dwóch światów: literatury i architektury, co nasunęło myśl o takim ich połączeniu?

EZ-P: Było to coś niezwykle naturalnego. Literatura przenika moją codzienność od kiedy pamiętam, nadaje jej koloryt, ważny kontekst. Architektura pojawiła się również wcześnie – gdy miałam piętnaście lat, zaczęłam marzyć o studiach architektonicznych.

Architektura – i w ogóle świadomie postrzegana przestrzeń – nadaje codzienności i wyobraźni strukturę i formę, a literatura wypełnia ją znaczeniami i emocjami. Dlatego myśląc o miejscu, w którym żyję, zobaczyłam je jako przestrzeń przenikniętą przez opowieści. Nie było to wyspekulowane, sztuczne połączenie, nic nie musiało mi "nasuwać" tej myśli.

Jedną z najważniejszych decyzji było ograniczenie się do literatury XX wieku i współczesnej. Zależało mi, aby tworzyła ona spójny, zgodny układ z realną przestrzenią, taką, jaka jest nam dostępna. By dochodziło tu do prawdziwego dialogu, chociaż muszę przyznać, że dynamiczne zmiany w krajobrazie doprowadzają do rozchodzenia się tych dróg szybciej, niż bym tego chciała... Z czasem więc będzie to przewodnik po niedostępnych nam już obszarach, poniekąd przewodnik archeologiczny.

JK: Jak długo trwa praca nad takim przedsięwzięciem?

EZ-P: Może trwać bardzo długo albo stosunkowo krótko. Zależy to nie tylko od zewnętrznych okoliczności, od tego, ile czasu możemy poświęcić na pracę. Ważne jest również, jak podejmujemy decyzje. Czy łatwo rozstajemy się ze swoimi pomysłami, czy potrafimy szybko rezygnować, czy umiemy się powstrzymać przed pracą nieskończoną, bo na taką pokusę narażeni są wszyscy autorzy dzieł "otwartych", do jakich należy ten przewodnik. Czas ten zależy też od tego, czy chłoniemy świat w poszukiwaniu inspiracji na co dzień, czy też tworzymy tylko wtedy, gdy "zasiadamy" do pracy. W moim przypadku były to trzy lata. Poświęcałam na pracę zdecydowaną większość tzw. wolnego czasu, którego było bardzo niewiele – czasem jedna, czasem trzy godziny dziennie. Ale myślami byłam przy niej przez wiele godzin w ciągu dnia.

Otwarta forma przewodnika doskonale dopasowała się do mojego trybu życia – a być może została przezeń wymuszona. Zajmując się w domu małymi dziećmi, doskakiwałam do komputera, telefonu albo otwartej książki w każdej możliwej wolnej chwili – mogłam się wtedy skupić na detalach, na małych obszarach, na małych "śledztwach". Gdy pojawiały się problemy w większej skali, praca nad kompozycją, konieczność prowadzenia dłuższych, wymagających skupienia wątków, nie mówiąc już o czysto redakcyjnym opanowaniu materiału, było, przyznaję, trudno. Brakowało mi odpowiednio długich interwałów pomiędzy codziennymi obowiązkami. Wtedy musiała wkraczać z pomocą rodzina. Ale może to uchroniło książkę przed dłużyznami i nadało jej pewną lakoniczność?

JK:W jaki sposób zbierała Pani materiały?

EZ-P: W każdy. Była to poniekąd praca totalna. Szukałam miejsc w książkach, ale i w drugą stronę: książek, które by mówiły o konkretnych miejscach. Rozmawiałam z bibliotekarzami opiekującymi się zbiorami regionalnymi. Przeszukiwałam literaturę faktu, biografie, wywiady. Chodziłam, patrzyłam, słuchałam. Jednak muszę podkreślić, że poruszałam się bliskimi sobie tropami, wędrowałam tam, gdzie czułam się dobrze. Nie penetrowałam rzeczywistości obcych mojej wrażliwości. Nie można więc zakładać, że jestem obiektywna, że moja książka ma związek z nauką.

Książka powstawała w okresie pewnego "unieruchomienia" związanego z macierzyństwem. Może również dlatego podjęłam tę podróż w inne rejony, zeszłam na inne warstwy rzeczywistości. Przestrzeń jest wielowymiarowa, można podróżować przez nią w wielu kierunkach i są to podróże równie ekscytujące, jak te "realne", tradycyjne wyprawy.

JK: Jaki był pierwszy krok?

EZ-P: Pierwszy krok pamiętam bardzo dobrze. "Wkroczyłam" do mojej domowej biblioteki i zamknęłam oczy, próbując sobie przypomnieć tytuły książek związanych z Krakowem. Potem podchodziłam do półek i ślizgając się wzrokiem po grzbietach, szukałam kolejnych. W ten sposób, oczywiście potem już poza domowym księgozbiorem, poszerzałam obszar poszukiwań aż do ostatniej chwili. Poruszałam się w bardzo gęstej sieci wewnętrznych powiązań – "linków", jak można to obrazowo nazwać. Jedne fakty przyciągały kolejne, miejsca na mapie potrzebowały coraz bliższych sąsiadów, którzy się odnajdywali. Było wiele olśnień, zbiegów okoliczności, cudownych układanek.

JK: Czy były tereny wyjątkowo trudne do przeanalizowania?

EZ-P: Tak. Paradoksalnie najbliższe okolice Krakowa. Miałam wrażenie, że w promieniu dwudziestu-pięćdziesięciu kilometrów nie znajdę nic interesującego. Im dalej od Krakowa, tym robiło się ciekawiej, intensywniej.

Innego rodzaju trudność sprawiła mi jedna z ulubionych moich dzielnic – Nowa Huta. Brakuje tekstów odnoszących się do konkretnych adresów, a jest mnóstwo mówiących ogólnie o Nowej Hucie. Można to tak wytłumaczyć – w stosunkowo młodej przestrzeni nie zdążyły się zadomowić szczegóły. Wciąż jest bardziej TEMATEM niż siatką miejsc, w których dzieje się coś konkretnego. Poza tym Nowa Huta jest homogeniczna, jej struktura tak bardzo spójna, że postrzegamy ją jako jedno ciało. Miejsca, które z niej wyłuskałam, to są bardzo symptomatyczne punkty. W Nowej Hucie nie ma zbyt wiele "adresów" dla drobnych epizodów. Wydarzenia pojawiające się w literaturze mają tu historyczny ciężar gatunkowy. Stąd odmienność tego rozdziału w strukturze przewodnika.

Trudne było również do opracowania Podhale i Zakopane. Z jednej strony ogromne nagromadzenie faktów, zresztą w pewnym stopniu dobrze już znanych, a z drugiej strony niknąca przestrzeń, która wymyka się z rąk. Plus moja osobista niechęć związana z postępującą degradacją i specyficzną atmosferą miasta, dla którego własna historia – a bez niej nie byłoby mowy o Zakopanem jako kurorcie – przestała chyba mieć wiążące znaczenie.

JK: Czy nie kusi perspektywa stworzenia przewodnika ogólnopolskiego, w kooperacji z innymi osobami, o nieco innym charakterze niż powstający "Literacki Atlas Polski" realizowany w ramach programu edukacyjnego?

EZ-P: Nie! To musiałoby być dzieło całego życia, pod warunkiem, że żyłabym bardzo długo. Osobisty punkt widzenia chyba też utrudniałby bliską współpracę z innymi autorami. Ale byłabym szczęśliwa, mogąc napisać podobny przewodnik po Trójmieście i województwie pomorskim. Myślę także o Górnym Śląsku – i to jest pomysłem bardzo realnym, "sąsiedzkim".

JK: Przy pracy nad Przewodnikiem... zetknęła się Pani z wieloma regionami, z których każdy szczyci się związkami ze znanymi twórcami. Jednak czy nie odniosła Pani wrażenia, że nasz region jest przestrzenią jedyną w swoim rodzaju pod tym względem? Zwracam tutaj uwagę na wieloaspektowość tropów: literatura, sztuka, nauka?

EZ-P: Tak, jest to uderzające. Ujęte w przewodniku wątki dotyczą różnych osobowości, silnych, wyrazistych historii niespokrewnionych ze sobą, ważnych w skali ponadlokalnej, ale także ważnych dla mnie osobiście – jako zapis wielkiej przygody intelektualnej i emocjonalnej. Tylko ten rozdział – mówiący o okolicach Gorlic i Beskidzie Niskim – mógł zamknąć mój przewodnik, bo tylko on stanowił odpowiednio silny akcent.

Ostatnim miejscem w książce jest poruszające wspomnienie napisane przez tragicznie zmarłego Mirosława Nahacza, który powraca do najważniejszych miejsc i wartości swojego dzieciństwa. Zamykam podróż powrotem do źródła, do tego, w czym ma początek wrażliwość i duchowość wielu z nas. Powstały więc nieświadomie dwie klamry dzieciństwa – na początku przewodnika wspomnienie Josepha Conrada, a na końcu opowieść Nahacza, która ma dla mnie bardzo duże znaczenie, sięgające bardzo głęboko.

Jadąc do Gorlic na spotkanie z Państwem z radością zobaczyłam, że w Łużnej wciąż stoi zagrożony rozbiórką dom Mariana Czuchnowskiego. Bardzo silnie przeżyłam wizytę w tym pięknym domu jesienią 2009 roku i konfrontację tego, co po nim zostało, z literackim obrazem stworzonym przez Czuchnowskiego w powieści "Pierścień i zamieć". Może uda się ocalić to miejsce? A przynajmniej udokumentować i w ten sposób zachować dla przyszłości, dla wyobraźni czytelników?

Wracając do Pani pytania o kulturową wyjątkowość Ziemi Gorlickiej: z pewnością ma ona przyczynę w szczególnym położeniu – na granicy dwóch światów, gór i pogórza. Krzyżują się tu różne kultury, w sposób nieznany gdzie indziej – kultura polska, żydowska, łemkowska, romska, ale i ukraińska, o czym świadczy m.in. twórczość urodzonego w Nowicy pod Gorlicami Bohdana Ihora Antonycza, aktywnego we Lwowie w okresie międzywojennym.

Różne światy starły się tu także podczas walk na froncie I wojny światowej wiosną 1915 roku, co pozostawiło silny ślad w krajobrazie. Z kolei warunki naturalne umożliwiły rozkwit przemysłu naftowego splecionego z nauką.
Zastanawiam się, czy ten region nie jest tak bogaty także dzięki znacznemu oddaleniu od dużych miast, które często "wysysają" twórcze osobowości z ich rodzinnych stron. Ogromne bogactwo i różnorodność lokalnej historii i tradycji, niejako "turystyczna" atrakcyjność daje mieszkańcom, jak sądzę, silne poczucie tożsamości. Może w powiązaniu ze wspomnianym oddaleniem od Krakowa czy Przemyśla (a historycznie Lwowa) sprawia ono, że dobrze jest tu zostać i tworzyć.